lut 24 2016

Babcia z Londynu i babula z dziadeczkiem


Komentarze: 0

Ta historia jest wyjątkowa, bo wielowątkowa, a do tego, co zdarza się nadzwyczaj rzadko, ma swoje „to be continued”, gdyż z taksówkarzem spotkałam się ponownie i udało nam się dopowiedzieć jego historie do końca.

A było to tak:

Wypadło mi lecieć w listopadzie na Syberię. Niedaleką. Nie tam, gdzie kończy się mapa i wzrok ludzki nie ogarnia przestrzeni, lecz tam, gdzie miasta znajdują się w niejakim zagęszczeniu i syberyjska głubinka nie wydaje się aż tak straszna.

Syberia – na dźwięk tego słowa większość rodaków stukała się z politowaniem w głowę. Po co tam lecisz? Przecież tam nic nie ma! No i jest zima. A do tego Polaków tam zsyłali, a ty tak dobrowolnie?

No, można by rzec, że pod niejakim przymusem, ale jednak to wciąż nie to samo, co tłuc się pociągiem i więzienną kibitką. Zawsze to komfort podróży nieporównywalny, a i gwarancję powrotu mam w kieszeni, więc czego się bać? Zresztą, wyboru wielkiego nie ma. Praca to praca, trzeba robić swoje.

Zaczęło się późnym wieczorem na Okęciu. Siedzę sobie i już czuję, że ta wyprawa będzie inna, niż wszystkie, bo kiedy leci się na wschód, jest zawsze inaczej. Od samego lotniska. Bo ludzie są jacyś tacy spokojniejsi, nie przepychają się w samolocie, biznesmeni mniej zblazowani, obsługa Aeroflotu przyjaźniej nastawiona do pasażerów i bardziej opiekuńcza. Zasadniczo czuje się różnicę. I tak sobie siedzę i myślę, aż tu nagle, na przeciwległym końcu hali odlotów pojawia się kobieta, babcia w zasadzie, która patrzy wprost na mnie (znacie to uczucie, prawda?), idzie wprost na mnie i już wiem, że za chwilę coś się wydarzy. Babcia zbliża się, siada tuż koło mnie i zaczyna do mnie mówić po rosyjsku jak do starej znajomej, której nie spodziewała się spotkać w Polsce: tak, tak, kochana. Wracam z Londynu od Jury. Synek im się urodził, taki udany! Dali mu Brajan, nie wiem, jak to będzie po naszemu. Jura zadzwonił i mówi: siadaj mamasza, mówi, w samolot, i dawaj do nas, mówi. Wnusia zobaczysz, pohołubisz. Bilet ci poślę, z wizą pomogę. Ty nawet nie myśl, żeby się wykręcać, mówi. A ja – cała przerażona. Jak to, gdzie mnie, starej, na koniec świata lecieć. Ja w życiu nosa poza swój pasiołek nie wystawiła, a tu tak bierz, siadaj w samolot i leć?! Ale z drugiej strony – wnusia nie zobaczyć? A może ja, stara, już nie dożyję dnia, kiedy wnusio będzie mógł przylecieć do mnie?

Babcia zamilkła na chwilę, a mnie przez myśl przeleciało pytanie – skąd ona u boga wie, że ja mówię po rosyjsku?! I dlaczego podeszła właśnie do mnie, skoro wokół nas kłębi się pokaźny tłumek. Czy moja samotność długodystansowca jest aż tak widoczna, aż tak wyczuwalna, że przyciąga inne samotności, żeby razem, w kupie było raźniej? Zamruczałam coś tam potakująco, a babcia ciągnęła dalej: popatrz no kochanieńka, jaki to teraz świat. Babule za wnusiami ciągną. Nie tak kiedyś było. Kiedyś to wnuki składały nasze stare kości do ziemi. A ty sama daleko? Na Syberię, powiadasz, no, to niech bóg prowadzi. Przysiądźmy razem jeszcze na minutkę, na szczęśliwy powrót. O, już wołają.

Nie spotkałam już więcej babci. W Warszawie wchłonęło nas obie cielsko potężnego Airbusa, rozdzieliło, a w Moskwie na próżno wypatrywałam babuli w tłumie na lotnisku, żeby i jej życzyć szczęśliwego powrotu. I żeby doczekała odwiedzin wnusia. I żeby on jednak chociaż na drugie miał Kola albo Lowa, żeby sąsiadki nie zamęczały jej  pytaniami ki czort ten Brajan. No, ale mądry Polak po szkodzie.

W Moskwie – trzy godziny oczekiwania na samolot. Wylatujemy dopiero o 1.20 w nocy. Co ciekawe, kiedy jest się na lotnisku, czas ciągnie się jak guma do żucia. Albo na odmianę -  jest go stanowczo za mało. Nawet lubię siedzieć na lotnisku, bo mogę obserwować ludzi i wreszcie mam czas, by pomyśleć lub poczytać. No ale nie w środku nocy! I nie przez tyle godzin! Przysnęłam na chwilę i przyśniła mi się moja babcia, która wracała od udoju. Pachniała tak ciepło i słodko, trochę mlekiem, trochę ziołami. Otworzyłam oczy i zobaczyłam obok siebie parę staruszków ubranych po wiejsku. Dziadeczek miał na nogach filcowe walonki, na głowie obowiązkową uszankę, a babula była okutana na krzyż w chustkę z szarej wełny owczej. Babula ustawiła przed sobą na podłodze… tobołek. Nie walizkę, nie torbę podróżną, ale coś, co wyglądało jak kraciasty pled związany w supeł. Niby nic nadzwyczajnego, ale u nas tacy raczej samolotem nie latają. Wyglądali malowniczo na tle bogatych Rosjanek wybierających się na wakacje do ciepłych krajów, które z dumą obnosiły po lotnisku swoje usta na glonojada, różowe, welurowe dresiki od Diora oraz botki Emu całe w świecących dżetach. No to się nazywa culture clash!

Babula zerkała na mnie spod oka i najwyraźniej wypadłam pozytywnie w jej ocenie, bo nagle zakokosiła się wokół mnie i już wiedziałam, że będzie się działo.

No popatrz tylko, rodnaja – zagaiła – stary mój, będzie temu miesięcy osiem nazad, lazł na strych i omsknął się z drabiny. Od tego czasu na płuca zapadł. Doktór powiedział, że sobie coś odbił. Leczyli starego w Tomsku – nie wyleczyli. Kazali do Nowosybirska. Niedaleko, mówią, to tylko 300 kilometrów, dacie radę. Pojechali my do Nowosybirska, a tam dochtóry mówią, że im czasu szkoda na mojego starego tracić, bo on lata swoje już ma i pewnie i tak niedługo umrze. Lećcie, mówią do Moskwy, tam może będą chcieli leczyć. Myślę sobie, Moskwa przecież nie koniec świata, tylko cztery tysiące kilometrów, a może jak raz pomogą? Toż jemu jeszcze żyć a żyć, roków ma dopiero 78, gdzie mu tam umierać?! Zawiezła ja jego w miesiącu lipcu, tera dali znać przez sąsiadkę, żeby go nazad zabierać. Zrobili, co mogli, więcej nie mogą. Ciągle słabuje i pokasłuje, ale ja tak sobie rozumuję, że to przez moskiewskie powietrze, bo kto brzozy z głubinki do miasta przesadza? A ty sama z daleka?  Z Pitera może leci? Nie? Z Polski?! No masz! To i z Polski do nas w głubinkę latają? A za czym? Za pracą? A w Polsce pracy nie staje dla wszystkich? Tak ono i jest, rodnaja. Kraj u nas mocny, mocny! Sławny na całym świecie. Putin u nas jak car-bóg. Wszyscy tu ciągną za lepszym życiem.

W tym momencie ogłoszono, że bramka jest otwarta i zapraszają na pokład samolotu. Nie skomentowałam więc wywodów babuli w kwestiach zatrudnienia, ekonomii i w żadnych innych przez nią poruszonych. Wyciągnęłam kartę pokładową i oczami wyobraźni już widziałam, jak się moszczę wygodnie w fotelu na dalsze siedem godzin lotu, kiedy nagle usłyszałam zaśpiew: Rodnienkaja! Diewuszka!

Babula nie dała łatwo za wygraną: a ty tak z jedną maleńką torebeczką podróżujesz? A, walizkę na bagaż nadałaś. To i dobrze. No, bierz, bierz tobołek, ja wesprę starego. Możesz go wesprzeć z drugiej strony…

Moje puste ręce i ja sama zostaliśmy odpowiednio zagospodarowani. A ja poczułam się częścią rodziny babuli i jej starego -  lekko słabowitego, ale jeszcze nie patrzącego na księżą oborę! Czasoprzestrzeń zakrzywiła się lekko i znalazłam się w świecie, w którym ludzie rozmawiają ze sobą, pomagają sobie nawzajem i nie potrzebują pomocy anonimowych lotniskowych asystentów osób ze szczególnymi potrzebami, bo zapewne nawet nie wiedzą o ich istnieniu. Znalazłam się w świecie, który gdzieś jeszcze jest, a gdzie indziej już go nie ma.

A o taksówkarzu opowiem wam, kiedy już wysiądę o świcie z samolotu.


Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz